– Oh, chciałam poigrać z losem. - tłumaczyła się, idąć za Joachimem i rozglądając się zaciekawiona wokoło. Okna były zaciągnięte zasłonami. A trawa obrosła niekoszona. - Nie uwierzysz, ale koń sam do mnie przyszedł, gdy spacerowałam. Nie mogłam go tak zostawić samego… - mówiła, wciskając dzwonek do drzwi.
Po chwili drzwi otworzył jakiś mężczyzna i obrzucił przybyszy wątpliwym spojrzeniem.
– Witam, czego sobie Państwo życzą? - zapytał, choć przyglądał im się raczej nieprzychylnie.
– Przybyliśmy odebrać naszą własność od Pana Borisza. Powierzyliśmy im konia. - powiedziała, na co mężczyzna pobladł.
– Nigdy nie było tu żadnego konia i proszę o to więcej nie pytać. - syknął, trzaskając drzwiami.